czwartek, 5 maja 2016

Dr Octopus- Kraftwerk

Dr Octopus
Znowu mi się nie chce na blogu pisać. Czuję się lekko rozjechany, mniej więcej jak Łuk Kurski w 1943, obolały i z padniętym gardłem. 

W związku z tym zajrzałem do barku, żeby podleczyć się czymś solidnym (nie żeby zostało mi coś poniżej 9%... no dobra, dwa piwa- jedno ma 4, drugie 7%. Na jakieś 20-30 pozycji. "A do wielopaka polskiego craftu przeszczep wątroby w gratisie". Ale nie o tym).
No i zajrzałem, i rzucił mi się w ręce doktor. Konkretniej Dr Octopus, American Barley Wine z Browaru Krafwerk, o którym było podejrzanie cicho. 

Poważnie, mam lekkie wrażenie, że to piwo zostało w nieuzasadniony sposób pominięte przez polską blogosferę. I to mnie mocno zaskakuje. Może i Krafwerk nie należy do ścisłej czołówki produkującej same petardy jeśli o polski craft chodzi (bez urazy chłopaki, kilka bardzo fajnych piw od nich piłem), ale już sam fakt wypuszczenia american barley wine w naszym kraju nadal zasługuje na uwagę- w końcu piw w tym stylu nadal nie ma wiele. A ja nie spotkałem się nawet z jedną recenzją! (no dobra, trochę mniej czasu mam na śledzenie każdych ciekawostek, teraz pewnie dostanę z milion linków, o ile ktoś to przeczyta). Ale wróćmy do samego piwa. 

Etykieta- jak wszystkie nowe- bardzo fajna, szorstki papier, super grafika, przykuwa uwagę, dużo się dzieje. Co prawda byłem raczej niezbyt optymistycznie nastawiony do zmian etykiet przez Kraftwerk, ale nowe mają naprawdę niezłe. Piwo jest brązowe, mętne, z niewysoką białą pianą, nieco wymuszoną, ale zostaje obrączką do końca i zostawia jakieś wąsy na szkle- więc jak na barley wine i tak jest nieźle. 


Zapach- pierwsze nuty w to mi graj. Owocowe, brzoskwinie, wino. Bardzo słodko pachnące piwo, niemalże w kierunku Belgii. Dopiero z czasem zwraca się w kierunku czerwonego wina, karmelu, toffe, daktyli. 

Smak: Spora słodycz, bardzo lekka, owocowa kwaskowość, średnia goryczka na finishu. Hm. Ciekawe. Póki piwo było schłodzone, finish miało zdecydowanie agresywniejszy, ostrzejszy, chmielowo-alkoholowy niemalże. Po ogrzaniu zrobiło się gładkie. Takich cudów dawno nie grali. Póki było chłodniejsze, były też obecne nuty palone- przypieczone ciasto, etc- po ogrzaniu zaginęły. Jest sporo karmelu, owoców... oj... dobra, wiem skąd ta ostrość- piwo jest lekko żelaziste. Nie jest to poziom porteru z Żywca, ale sprawia że finish jest ostrzejszy, mineralny, mniej przyjemny. Na skórze czuć to mnimalnie, ale w smaku miesza się to lekko z alkoholem, i daje nieprzyjemny efekt.

Ciało: całkiem gładkie, nisko wysycone. Nie tak kleiste jak barley wine potrafi być. Niezbyt przyjemny finish, lekko mineralny, żelazisty, trochę alkoholu też w nim jest. (ale to barley wine, trzeba być wyrozumiałym... no dobra, nie trzeba). 

Overall: Not bad. Pierwsze nuty aromatu zapowiadały petardę, niestety z czasem euforia troszkę opadła. Jak na barley wine nieźle pijalne, ale też nie jest to spowodowane zrobieniem z tego piwa double IPA, jak to się w tym stylu zdarza. Tak naprawdę zastrzeżenia mam tylko do finishu- może być to nawet kwestia wody, może też mi się wydawać- nuty żelaziste są naprawdę niewielkie a nikt nie jest nieomylny, zwłaszcza człowiek który się czuje jak rozjechany przez kolumnę panzerkampfwagen. Ogólnie- smaczne piwo, nie wykopało mnie z butów, ale wypiłem z przyjemnością. 

ocena: 6,5/10

PS pisałem na facebooku. Ale wyszło tego tak dużo, że skopiowałem i wrzuciłem na bloga. Strach pomyśleć co by było, gdyby mi się chciało pisać... skończyłbym w dwóch zdaniach? "Thats what she said". PS 2 ponieważ pisałem na facebooku, Blogger postanowił rozpirzyć mój tekst w pizdu. Dlatego coś może dziwnie wyglądać. Nie chce mi się z tym męczyć, wybaczcie albo i nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz