piątek, 10 lutego 2017

Avant Garde (Red Wine BA 2016)- Naparbier

Przerwa od piwa jest dobra. Na pewno dla zdrowia, wątroby itp. Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy, wracam zatem do próbowania. Jest czego, ilość polskich RISów na półkach powala. Ilość premier powala. Portfel boli. Ale czasem trzeba też wypić coś z zagranicy. Tak się składa że niedawno tenże blog skończył roczek, no to może po powrocie do próbowania coś dobrego.
A o serii Avant Garde z Naparbier słyszałem że bardzo dobra.

Ponieważ wersji Avant Garde trochę jest, wklejam link do Ratebeera abyście mogli namierzyć o które piwo chodzi: Avant Garde Naparbier

Avant Garde- Barley Wine Oak Red Wine Barrel Aged - Naparbier

Pierwszy niuch: końska dawka czerwonego wina, niemalże ostra, podbita potężną słodyczą w stylu mleczka migdałowego (dziwne, zazwyczaj bywa w potężnych pszenicznych piwach).

Barwa bardzo ciemna, mahoniowa, piwo zmętnione, nalało się praktycznie bez piany, jedynie niewielka obrączka dookoła szkła.



Aromat:
Figi. Rodzynki. Słodka, suszona żurawina. Karmel. Daktyle. Mocny, rześki, ostry aromat czerwonego wina. Nie beczka czy takie pierdoły, czerwone wino. Lekko czerwone jabłko. W tle nadal pozostaje ten słodko-tłusty, lekko mdlący dla mnie aromat mleczka migdałowego, ale tutaj jest bardzo, bardzo w tle, bardzo przykryty (zresztą nie jest to zapach nieprzyjemny, tylko ciężki i męczący w dużych dawkach). Z każdą chwilą piwo pachnie coraz lepiej, bardzo rześko i ostro jak na barley wine. Coraz więcej też takich nut jabłkowych. Zaczyna mi się mocno kojarzyć z Old Sherry Oloroso z Evil Twin, które było absolutnie genialnym barley wine.

Smak i odczucie w ustach:
potężna słodycz, wyraźna, winna kwaskowość, zaznaczona goryczka. Alkohol od razu wyczuwalny, lekko piekący, ale absolutnie nie ordynarny. Bardzo dziwny, w ogóle nie piecze w język, ale w gardło delikatnie tak.
Mmm. Zaskakujące, ale na finishu są rzeczy których bym się nie spodziewał. No dobra, może trochę wanilii, jabłko pewnie też, ale co tu kurwa robi kokos?
Początek bardzo słodki. Przyjemna, potężna słodycz, karmel. Trochę suszonych daktyli.
Środkowy akord to wino. Takie półsłodkie, nieciężkie, mocne. Nie atakuje za bardzo taniną, aczkolwiek kiedy pomału przechodzi w goryczkę odrobina cierpkości się pojawia. Ale nie ściągającej cierpkości.
Potem goryczka. I trochę paloności. Przypalony karmel, odrobina spodu od ciasta drożdżowego.
Finish... pod względem aromatycznym to bajka. Rodzynki, wanilia, kokos, jabłko, wino, rum. Kurde. Miód pitny. Finish jak w dobrze skrojonym trójniaku czy dwójniaku.

Alkohol jednak trochę drażni. Nieco ostre jest to piwo. Minimalnie, powiedziałbym wręcz że dopuszczalnie, ale jednak. Nisko wysycone. Pełne.

Overall:
Rewelacyjne barley wine. Mega finish. Jedynie ten nie do końca jeszcze ułożony alkohol odrobinę dokucza. Przy czym nie jest rozpuszczalnikowy, raczej coś w stylu wrażenia picia naprawdę mocnego trunku, koniaku na przykład. Hm. Warto próbować od razu, bo nie wiem co będzie z aromatami od beczki, ale myślę że leżakowanie może tu jeszcze pomóc. Może by tak sobie kupić buteleczkę na rok czy dwa?
Póki co, pomimo tego wyraźnego alkoholu, piwo jest nadal na tyle bajeczne aby znaleźć się w top 5 Barley Wine jakie piłem, polecam obiema rękami. Idealne na długie, zimowe wieczory. Złożoność taka jakiej oczekuję po dobrym barley wine, cudny natłok aromatów na finishu jakiego oczekuję po piwie dojrzewającym w beczce. Gdyby nie ten alkohol byłoby cudo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz