środa, 4 stycznia 2017

Vermont IPA- Pinta vs Deer Bear

Zanim na dobre wpadnę w niekończący się korowód porterów bałtyckich, chciałbym wspomnieć o zupełnie innym stylu. Nieoficjalnym, i cholernie kontrowersyjnym. Stylu, w którym miałem okazję spróbować zaledwie kilka piw, ale od razu się zakochałem po uszy.

Chodzi mi o New England IPA. Albo Vermont IPA.
Jest to wariacja na temat IPA, pochodząca ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Nie jest to jednak karmelowy East Coast. IPA z Nowej Anglii to bomby. Chmielowo- owocowe bomby.
Są to piwa piekielnie mętne, pachnące jak tona owoców tropikalnych wrzuconych do blendera, czasem z dodatkiem nut w stylu guma balonowa. Znacznie pełniejsze od West Coast IPA, mają fakturę soku, pachną jak sok, i smakują jak tropikalny sok do kwadratu. Jak esencja owoców. Totalna miazga.

Uzyskuje się to nie tylko dzięki potężnym dawkom chmielu na aromat i na zimno, ale i użyciu charakterystycznych szczepów drożdży, które dodatkowo dają tony estrów- oraz bardzo niechętnie opadają na dno, przez co piwa te bywają piekielnie mętne. Oczywiście znaleźli się spryciarze, którzy na fali mody na mętne piwa po prostu dowalili do nich mąki, przez to New England IPA stało się przez niektórych tematem mocno wręcz pogardzanym.
Także podsumujmy. Potężnie nachmielone IPA, znacznie bardziej owocowe niż West Coast, znacznie więcej też nut w stronę właśnie słodkich, soczystych owoców niż w West Coast, zazwyczaj mętne, nisko wysycone, i przede wszystkim znacznie pełniejsze, mniej wytrawne- overall, bardziej soczyste niż West Coast. West Coast IPA będzie piwem ostrzejszym, bardziej rześkim, New England IPA będzie piwem bardziej okrągłym, łagodniejszym.

No. A ponieważ polskie browary zaczęły też próbować to warzyć, to sprawdźmy jak im idzie.
Vermont vs Vermont.
Pinta vs Deer Bear.

Vermont IPA- Browar Pinta

Pierwszą warkę Vermont IPA od Pinty piłem z kranu, i byłem daleki od zachwytu. Wyszło im przyjemne, delikatne, biszkoptowo-owocowe piwo. Klarowne, ale to akurat zrobili celowo. Niestety, efekt finalny bardziej przypominał przyjemnego pale ale'a niż tryskające sokiem z owoców New England IPA. Tym razem już w butelce widać że piwo jest mętne. Co jeszcze się zmieniło?

Aromat z butelki- intensywnie chmielowy, ostry. Żywica, pomarańcza. Skórka cytrusa. Bardzo dobry chmielowy aromat, ale kojarzy mi się z West Coast, nie New England. Jest ostry, świeży, a nie soczysty i owocowo słodki.

Piwo dosyć intensywnie zmętnione (choć nie tak mętne jak NEIPA być potrafi), żółto-pomarańczowe, ładna biała piana, zbita, zdobi szkło.

Aromat- no nie, z NE IPA mi się to nie kojarzy. Super pachnie, naprawdę. Tylko bardziej jak west coast tym razem. Trawiaste, żywiczne, ostre i rześkie nuty. Cytrusy, owszem, są pomarańcze, trochę grapefruita, limonki. Wydaje mi się że jest też lekka siareczka, ale na granicy wyniuchiwalności, może mi się wydawać.

Smak:
W smaku bardziej słodko, gładko. Jest fajny posmak jakby winogronowy, jakichś białych owoców też, melon jakby czy coś. Jest przyjemna, wyraźna chociaż niewysoka goryczka. Także zaczynamy biszkoptową, sporą aczkolwiek bardzo przyjemną słodyczą, przechodzimy przez melona. W międzyczasie mamy taki cholernie rześki kopniak, niemalże mentolowy. Finishujemy odrobiną nut cytrusowych, i wyraźną goryczką, lekko żywiczną. No są tu jakieś nieśmiałe nuty a la brzoskwinia czy gruszka, mieszają się z biszkopcikiem.

Ciało: półpełne, gładkie, umiarkowanie wysycone piwo. Genialnie pijalne.

Overall: No świetne jest to piwo. Genialne wręcz. Tylko dalej nie bardzo NE IPA. Jeśli chodzi o profil chmielowy, dla mnie dalej tutaj jest raczej wyłapana rześkość i ostrość z West Coastów; drożdże natomiast nie wnoszą wyraźnie odczuwalnej ilości estrów owocowych, te estry gdzieś są, ale cholernie delikatne.
Pyszne piwo. Nie wiem, czy to IPA, czy session IPA, czy jakiś Pale ale. Gdzieś pomiędzy. Biszkopcik, trochę melonika, muśnięcie brzoskwinią, przyjemna goryczka. Cudne. Ale dla mnie nadal nie jest to  NE IPA. Może za dużo oczekuję. Może. Zobaczymy zaraz jak z moimi oczekiwaniami poradzi sobie Deer Bear.

Vermont IPA- Deer Bear (seria piwowar domowy, uwarzone wraz z Kraftodajnią)

Po Deer Bear oczekiwania mam spore, bo chociaż to stosunkowo młody browar, trochę ponad rok mają (chyba... o ile mi się coś nie popieprzyło), to rozepchali się na scenie łokciami. I niezłymi piwami. Trochę mnie ostatnio Grapefruit IPA rozczarowało co prawda, bo oczekiwałem chmielowej bomby a dostałem East Coast z grapefruitem- dobrze zrobiony, ale bombą grapefruitową to nie było. Ryja wodą przepłukałem, zobaczmy więc jak będzie z NE IPA w ich wykonaniu.

Aromat z butelki- nikły, lekko trawiasty. Słodki. Coraz bardziej słodki. Aczkolwiek bardziej w stronę biszkopta niż chmielu. Dobra, nie ma co wsadzać sobie butelki w nos, powącham ze szkła.

Również zmętnione, wydawało mi się podczas nalewania że nawet o ton jaśniejsze od piwa Pinty. Biała piana, ale pęcherzyki większe od tych na piwie Pinty, szybciej się rozrywa, gorzej zdobi szkło.

Czym to pachnie to ja na razie nie wiem. Więc pozwolę mu się ogrzać. Na pewno nie tak in your face chmielowo jak propozycja Pinty, na pewno bardziej ciężko, bardziej słodko. Powiedziałbym że trochę grapefruita, trochę jakichś owoców, jakieś lekkie, acz ostre żywiczne nuty. Znowu mi się wydaje że jest lekka siareczka. No jest tutaj trochę owoców, jest też taka trochę ciastowa, delikatna nuta. Lekkie nuty owoców pomału budzących skojarzenia w stronę brzoskwini czy jabłek. O, teraz wreszcie, wreszcie zapachniało naprawdę ładnie i owocem. Aczkolwiek po długiej chwili bołtania, ogrzewania i szukania. I nadal nie jest to zapach jaki otrzymacie po zmiażdżeniu pomarańczy czy dojrzałego mango.

Hm. Fajne. W smaku. I w odczuciu w ustach. Mniej słodkie. Ale też nie tak wyraźnie goryczkowe. Bardziej kojarzące się z sokiem, chociaż raczej takim mało słodkim sokiem z jabłek czy jakichś polskich owoców. Nisko wysycone. Ale delikatne. Umiarkowane. Znowu, na początku mamy biszkopcik, ale nikły w porównaniu z tym co się dzieje u Pinty; potem nie mamy już tej ostrej goryczki, mamy takie nuty faktycznie kojarzące się z jakimś cienkim sokiem z niesłodkich gruszek, z muśnięciem jabłka czy... awokado. Właśnie. Stąd znam ten smak. Gruszka i awokado. No dobra, nie jest to in your face awokado, ale taki posmak.

Nisko wysycone. Również genialnie pijalne.

Overall:
Dobre jest to piwo. Pachnie gorzej niż Vermont IPA z Pinty, to na pewno; przede wszystkim pachnie słabiej. W smaku bardziej soczyste, a może bardziej przypominające sok, bo nie ma tego rozstrzału na wysoką słodycz i kontrującą, rześką goryczkę, są za to pewne nuty przywodzące na myśl właśnie koktail z niezbyt słodkich gruszek czy odrobinę awokado. Czy smaczniejsze od propozycji Pinty, ciężko powiedzieć.

Podsumowanie:
Oba piwa są bardzo dobre. Oba mega pijalne. I oba są raczej słabymi przykładami NE IPA. Przynajmniej według mnie. Nie słabymi piwami, słabymi przykładami tego stylu.
Pinta- bardzo smaczne, fajne nuty melona, przyjemna słodycz, super nachmielone, ale- rześkość i żywiczność, taka agresywna nuta w tym chmieleniu kojarzy mi się bardziej z West Coast, poza tym jest taki rozstrzał między sporą słodyczą a wyraźną, rześką, kontrującą goryczką.
Deer Bear- słabszy aromat, chociaż po ogrzaniu i bołtaniu trochę więcej takich gruszkowych czy brzoskwiniowych nut wyłowiłem. Bardziej kojarzące się z sokiem w smaku, nie ma tego rozstrzału słodko-gorzko, powiedziałbym nawet że odrobinę lepiej jeśli chodzi o ilość estrów owocowych w smaku.
Ale oba są zbyt mało soczyste, zbyt mało owocowe na Vermont IPA. Nie powinno być takiego rozstrzału między smakami słodkim i gorzkim jak u Pinty, ale powinno to być znacznie bardziej intensywne, owocowe niż w przypadku Deer Bear. Obie propozycje kojarzą mi się bardziej z genialnymi Pale Ale'ami niż z Vermont IPA.
Oba są na S-04. Estrami mi żadne z nich nie bucha.

Bonus:
Vermont IPA blended Pinta+ Deer Bear

Piana popękała najszybciej. Poza tym wygląda praktycznie identycznie jak ojcowie.

Aromat- odrobinkę miszmasz, jest ta ostra, mentolowo- żywiczna nuta z Pinty, jest też grapefruit, jest siareczka (sic!). Jest podkład biszkoptowo- owocowy, generalnie pachnie odrobinę bardziej New England niż obydwa składowe piwa. Ale tylko odrobinę. No i poza delikatną siarką.

Jest mniejsza słodycz niż u Pinty, wyższa goryczka niż u Deer Bear, nie ma za to tego rozstrzału na słodycz i goryczkę jak u Pinty. Jest gładko, pełnie, umiarkowanie owocowo. W sensie- to owoce dominują all the way, ale nie są intensywne. Jakieś jabłka, gruszki, bardzo delikatne nutki pomarańczy czy grapefruita. Trochę trawiaste.

Gdyby zintensyfikować nuty owocowe z blendu. Tak czterokrotnie. To mielibyśmy genialne NE IPA. Póki co mamy dwa bardzo smaczne piwa, ba, Pinty wręcz jest pyszne. Ale w moim uczuciu zbyt mało intensywne jeśli o owoce chodzi jak na NE IPA.

Piwa są naprawdę smaczne. Oba bardzo polecam. I czekam na kolejne polskie NE IPA.

I jeśli Was zraża marudzenie moje na temat NE IPA, albo czujecie się tym w jakiś sposób dotknięci- przypomnijcie sobie pierwsze polskie AIPA, czy pierwsze polskie RISy. I jaka przepaść je dzieliła do Ameryki czy reszty świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz