czwartek, 10 listopada 2016

Doctor Brew- Ella IPA

Dawno nie było single hopów od Doctorków, przynajmniej u mnie na blogu. Ja tam lubię tą serię, sięgam chętnie po te piwa dla relaksu. Bo niby każde inne, ale jednak są w pewnych aspektach do siebie podobne, i wiem czego mogę się spodziewać. Słodkawej, dosyć pełnej, nieźle pijalnej IPA. O IPA chyba nie powinno się mówić w rodzaju żeńskim, ale kij. Ekstrakt zawsze ten sam, alkohol ponoć też, nawet podobno IBU. Podobno. Różnica tylko w chmielu.
Jeśli dobrze się przyjrzycie, to na dole
tej pięknej szklanki piany jest nawet
trochę piwa.
Dzisiaj Single Hop na chmielu Ella. Wiem o nim tyle że chyba pochodzi z Australii czy tamtych okolic, a za tymi chmielami jakoś nie przepadam. Mdłe dla mnie są. Vic Secret był jednym z najsłabszych, obok Sorachi Ace, piw w tej serii, przynajmniej według mnie. No i wiadomo, czasami zależy też od butelki. Ale, tak czy inaczej, lekka obawa jest, ale ciekawość zwyciężyła. Także szklankę w dłoń i do boju.

Ella IPA- Doctor Brew

Ach tak. Ten dziwny, żywiczno-owocowy aromat pacyficznych chmieli. Z jednej strony taka żywiczna nuta, ale stricte żywicy a nie sosny czy czegoś takiego. Czasami są różne specyfiki na żywicy, takie gęste, lepkie, one mniej więcej tak pachną. I do tego słodkie, owocowe nuty. Jakieś takie truskawkowo-malinowe.


DOCTORZE BREW, JA POPIERAM IDEĘ REFERMENTACJI, ALE KURWAŻ OGARNIJCIE TO. Bo jeśli piwo przechowywane może nie w idealnych warunkach ale że tak to ujmę akceptowalnych nalewa się jako wyłącznie piana, to świadczy to o kurewsko wielkim przegazowaniu i potencjalnych granatach. To samo było z Molly IPA, która spieprzyła ze szkła. Za dużo cukru zostawiacie drożdżom. Jak lubię tę serię, to jeśli trzecie piwo z rzędu trafi mi się tak przegazowane, to chyba podziękuję za próbowanie kolejnych dopóki się nie dowiem że problem został rozwiązany.

Pół godziny przerwy w pisaniu posta. Idę po łyżkę żeby zjeść sobie trochę piany.
PS w sumie zróbcie Grodziskie z tak bujną i trwałą pianą, to nie będę marudził.

Piana w końcu zgodziła się pójść sobie na chwilę. W nosie ostro, jakiś taki mix terpentyny niemalże z truskawką, słodkie owoce, jakieś takie fenolowo-estrowe dziwne nuty charakterystyczna dla przegazowanego piwa. Trochę kandyzowanej pomarańczy. Momentami wychodzi sporo nut w stylu terpentyna/nafta.

Smak: po wstępnym odgazowaniu piwa (na szczęście po pozbyciu się piany da się tego w miarę szybko dokonać) mamy biszkoptowo-karmelowy mix z lekką mleczną nutą dodającą trochę toffe. Smaczne w sumie. Do tego wyraźna goryczka, taka niezbyt charakterystyczna, ani albedo ani ziołowa. Ot taka sobie. Neutralna, krótka, troszeńkę nijaka. Ale za to z przyjemną dawką owoców które ją poprzedzają, jakieś pomarańcze i kwaśne truskawki. Jak w końcu piana zeszła i udało się wziąć większy łyk to tak walnęło naftą że aż mnie przytkało na chwilę.

Ciało: dosyć pełne. Wysycenie pominę. Alkohol raczej ukryty. Pijalność byłaby dobra, gdyby nie trzecia wojna światowa z pianą o każdy łyk.

Overall: Chyba najprzyjemniejszy z chmieli z Australii czy Nowej Zelandii. No dobra, nie kojarzę ich zbyt dobrze, ale ogólnie nie kojarzą mi się zbyt dobrze. Są ciekawymi chmielami niejako dodatkowymi, wnoszącymi fajne posmaki słodszych owoców, truskawek, czasami winogron, melona, często naftę; brakuje im natomiast rześkości chmieli amerykańskich, tego cytrusa, czy nawet takiej zielonej nuty, nawet trawiastej, przez to piwa na wyłącznie tych chmielach często wydają mi się zbyt mdłe, i brakuje im tego orzeźwienia. No i ta nafta.
W tym przypadku piwo niezłe. Aczkolwiek żeby lubić te chmiele trzeba mieć w sobie coś z wielbiciela diesla.
ALE DOCTORZE BREW ZRÓB COŚ Z TĄ REFERMENTACJĄ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz